Chciałaby być tobą, ale ty jesteś już zajęta czyli wyzwanie rzucone prosto z szóstego piętra. Podjęłam wyzwanie i co z tego wynikło?
Zaprosili mnie na 6 piętro. Wysoko. Podjęłam wyzwanie. Przyjęli mnie miło. Usiadłam i po chwili poczułam się jak u siebie. Wystrój miejsca to mieszanka moich wyobrażeń o przyszłym mieszkaniu z realnością. Taaak, mam duuuży telewizor, przez który wchodzą do mojego małego pokoju znani z wielkiego świata. Duży telewizor a naprzeciw kanapa. Ciepłe kolory, przestrzenny układ pokoju, czyli tak jak lubię. W świecie, który się wydarza przy ulicy Central Park West w pokoju obok stoi kozetka. Hmmm ten mebel bym wymieniła, uważam go za zbędny. A może jestem w błędzie? Aktualnie radzę sobie całkiem nieźle, ale kto wie co będzie jak wyjdę za mąż? Bo jak się okazuje życie małżeńskie to niezła rozróba.
Central Park West to historia dwóch par, takich co to zwą się przyjaciółmi. Spotykają się na ploty, dzielą spojrzeniem na świat. Znamy takich, słyszmy o takich, czytamy i zachwycamy się jak to dzielnie wzajemnie się wspierają. Zabarwienie emocjonalne oraz znaczenie słowa przyjaźń jakie powszechnie znamy, traci tu na znaczeniu. Rozglądając się wokoło, nawet bez oka big brothera, mogę stwierdzić, że świat wykreowany przez Woody’ego Allena dzieje się także obok nas, tylko bohaterom daleko do takiego mistrzostwa słownego. Znamy te wszystkie mocne, wyrafinowane słowa, ale ułożenie ich w takiej kompozycji, która jednocześnie szokuje, bawi i zachwyca – to nie lada sztuka.
Jeśli myślisz, że wiesz czym jest przyjaźń – bohater wyprowadzi Cię z błędu. Jeśli myślisz, że wiesz jakie emocje towarzyszą zdradzie – spójrz w oczy bohatera, uświadomi ci, że nie masz racji. Jeśli myślisz, że osoba, która zdradza ma wyrzuty sumienia – bohater zapyta czym są wyrzuty sumienie? Nic w tym świecie nie jest przewidywalne. Dlaczego? Bo to nawet nie jest dżungla, ani kosmos, tylko świat, który dzieje się przy prestiżowej nowojorskiej ulicy Central Park West.
Od światowej premiery sztuki Central Park West minęło 17 lat. Polska doczekała się swojej odsłony, której podjął się Eugeniusz Korin. Zebrał zespół i przedstawił polskim widzom W0ody’ego Allena na deskach teatru. Zabawa słowem wyborna. Młodość, świeżość Pietruchy w konfrontacji z dojrzałością i klasą Żółkowskiej – tak, decyzja reżysera zasługuje, na trzy razy tak. Publiczność reaguje spontanicznie i entuzjastycznie na to co dzieje się na scenie. Wchodzi w ten świat, nagradzając go raz po raz gromkimi brawami. Reguły gry zyskały akceptacje. Uczestnicy kolejnych odsłon wyczekują z niecierpliwością.
Jednak z ulga wychodzę, zamykam drzwi i biorę głęboki oddech. Cenne to doświadczenie być świadkiem takich zdarzeń, stać obok i móc patrzeć, słuchać, wyciągać wnioski. Ale wciąż być obok. I za to właśnie kocham teatr. Pozwala doświadczać, bez konsekwencji. Pozwala rozkochać i porzucić. Pozwala zabrać to co najcenniejsze, resztę zostawiając za progiem. Nie z każdym reżyserem zaprzyjaźniam się po sztuce, Woody należy do tego wąskiego, grona. Nie jeden reżyser chciałby być jak Woody. Nic z tego. Allen, parafrazując słowa swojego bohatera, z pewnością by rzekł – chciałabyś być mną, ale ja już jestem zajęty.
I akurat to, w tym całym zakręconym świecie, jest pewne.