Dylematy świąteczne opanowały świat. Dopadły i mnie. Dookoła słyszę rozmowy – co kupić, za ile kupić, czy prezent się spodoba? Hmmm teraz to bardziej wypada dać prezent czy kilka dyszek? Dzisiaj dosadnie poczułam, że mam dość i wycofuje się z tej gry. To się nazywa przesyt jeszcze przed konsumpcją. Wpadłam w tę pułapkę, a chyba nie chciałam. Zresztą nikt mnie nie pytał o zdanie.
Na szczęście namierzyłam zagrożenie we właściwym momencie. Usiadłam, wyłączyłam telefon, włączyłam muzykę. Klimatu dodał najlepszy napój na chłodne dni. Przyprawy z grzanego wina roztoczyły w mieszkaniu zimowy zapach, a ja w tej chwili ciszy wspomnieniami wróciłam do przedświątecznego czasu sprzed kilku lat. Wiecie to jedna z tych gadek: jak to kiedyś było. Sentymentalne spojrzenie…pieczenie ciast, lepienie pierogów i….wyczekiwanie listonosza.
Tak, już tydzień przed świętami zaczynał się czas otrzymywania kartek świątecznych. Uwielbiałam otwieranie kopert, czytanie życzeń i ustawianie ich na półce. Przychodziły z różnych części świata, z różnych części Polski, a także z miast oddalonych o jedyne 20 km.
Pamiętam, że rekordowo dostałam 30 kartek, ależ to była radość! Jak to możliwe? To nic innego jak owoc aktywnie spędzonych wakacji. Dużo podróżowałam, poznawałam nowych ludzi i to była taka niepisana zasada, że pozostajemy w kontakcie listowym. W czasach rządów Facebooka to brzmi śmiesznie, ale tak było, adres pocztowy miał wartość. I tak pisaliśmy do siebie listy, wysyłaliśmy kartki, a czas Świąt był najlepszym pretekstem, by okazać sobie sympatie.
Magia papieru? Ależ tak! Podobno papier wszystko przyjmie, ale też wiele zapamięta. Otrzymanie pocztówki to zawsze było coś małego, ale wartościowego. Nadawca musiał poczynić wiele starań by przygotować taki mały wyraz pamięci. Własnoręcznie napisane życzenia, często z bardzo osobistą treścią, do tego jakieś rysunki, zdjęcia. Skrzynkę z tymi pocztówkami mam do dziś, i uwielbiam, do niej zaglądać. Czytam i wspominam ludzi, których poznałam na różnych etapach swojego życia. Czasami była tylko jedna kartka od Pana X, czasami było ich więcej. Losy poszczególnych znajomości potoczyły się różnie. Ale każda z poznanych osób, wysyłając kartkę, pozostawiła po sobie mały ślad.
I tak będąc w rozmarzonym stanie nagle pomyślałam: a może warto powrócić do tej pięknej tradycji? Może właśnie nie wszystko co nowoczesne, daje nam radość? Może łatwość i taniość życzeń facebookowych, smsowych spłyca je i pozbawia wyjątkowości?I tak niewiele myśląc przeszłam do czynu. I co się okazało? Że kupując kartki można jeszcze wspomóc groszem potrzebujących np. kupując kartki w Cartalia można przekazać 20% na rzecz FUNDACJI DR CLOWN (oczywiście minimalna ilość zakupionych kartek musi być 50 sztuk, ale jednak). A że Fundacje znam i bardzo cenie, to bez wahania wybrałam właśnie to miejsce. W końcu nosek Dr Clowna leży u mnie w pokoju na ważnych miejscu, pamiątka ze wspólnych działań:) Wiecie ile radości można sprawić podopiecznym Fundacji robiąc taki mały gest? I znowu wracamy do punktu wyjścia: tak niewiele, a może mieć dużą wartość:)
Kartki są, teraz czas na życzenia. Powiem Wam szczerze, że jestem bardzo ciekawa reakcji znajomych bo na prośbę: podeślij mi swój adres pocztowy, ten na który pocztę dostajesz, słyszałam najczęściej: ale po co? znaczy się maila zapomniałaś tak? 🙂
Tylko jeszcze parę słów wyjaśnienia Facebookowi się należy.
Facebooku drogi wybacz mi moją zdradę.
Brak spamowania i oznaczania gromadki znajomych
na przypadkowej, znalezionej w necie kartce.
W tym roku nie będę też zaśmiecała walli tych,
którym najczęściej składałam „osobiste” życzenia.
Wyrażam skruchę jednocześnie ciesząc się ogromnie,
że odkurzę zapomniany smak życzeń.
Inspirantka
Jak dostanę odpowiedź, dam znać;p
A Wy międzyczasie zdradźcie mi jakie formy składania życzeń wybieracie najchętniej? Zdarza Wam się jeszcze wysłać pocztówkę?